Ok, postanowiłam zamieścić tu część swojego opowiadania. Całość zaliczałaby się chyba do gatunków: Okruchy życia, Kryminały/
zagadki/ tajemnice, trochę Psychologiczne, do tego ociupinę Horroru i
Science fiction. Rzecz powstała, gdy miałam się zajmować licenciatem. Prokrastynacja, ho! Zamieszczone też na devie.
Link; Część 1: Pokusa
Łup, łup. Gwałtowne uderzenie obiema
rękami o stół wywołuje na powierzchni kawy sztorm. Nim płyn skończy falować
wstrząs się powtarza. Kubek chybocze
się. Niewiele brakuje by kawa się wylała. Myślę, że wystarczy tylko już jedno uderzenie.
Na przykład mniej więcej teraz…
-Cholera jasna! Patrz
co narobiłeś!- Nolan warczy na bliskiego
płaczu Bernarda. Uśmiecham się mimowolnie, gdy patrzę jak próbuje zetrzeć swoje
Café au lait z blatu. To jak zwala na
Bernarda całą winę za rozlanie kawy jest żałosne ale i w pewien sposób zabawne.
Biedak przecież nawet nie podchodził do stołu, przycupnął sobie obok zlewu i
słuchał jak Nolan wydziera się na niego, podkreślając każdy swój argument
grzmotnięciem pięściami w blat stołu.
Podchodzę
do ekspresu, który właśnie skończył przyrządzać kolejną porcję kawy. Nalewam
ciemnobrązowy płyn do trzech kubków. Kontem oka widzę, że Bernard przygląda mi
się z błagalnym spojrzeniem. Szuka oparcia? Myśli, że się za nim wstawię? Nie
jestem masochistą. Nie mam zamiaru dać się wciągnąć w jedną z tych ich kłótni.
Jeśli raz im na to pozwolę zostanę ich arbitrem już na stałe. Jednak tym razem
naprawdę żal mi Bernarda. Nolan niczym rasowy adwokat diabła przechodzi z
defensywy do ataku, zasypując przeciwnika argumentami, że jego pretensje są
bezsensowne, że powinien wziąć się w garść, a najlepiej iść się leczyć, bo to
nie jest normalne by tak przeżywać coś równie błahego. Ta kłótnia to właściwie
jego monolog, popis kunsztu prawniczego. O co im właściwie poszło? Ach, no tak…
Nina.
Tak się chyba nazywa. Nie mam pamięci do imion, ale ta dziewczyna jest dość
częstym gościem w naszym mieszkaniu. Ma usta jak ryba. I tyle do powiedzenia co
ryba. Szkoda tylko, że milczy jak ryba. Gdy rozchyla swoje rybie wargi z jej
ust wydobywa się skrzeczący, irytujący dźwięk, który prawdopodobnie jest jej
głosem. Mimo to jest dość atrakcyjna. Spotykała się z Bernardem przez pół roku,
aż do wczoraj gdy zerwała z nim dla Nolana. Nic zresztą dziwnego, flirtowali ze
sobą niby-dyskretnie od dłuższego czasu. Ale dla nieświadomego niczego Bernarda
to był cios.
Podaję
Nolanowi nowy kubek kawy. Opróżnia go do połowy jednym haustem, patrząc jak
Gilbert wychodzi z kuchni, niczym skarcony pies. Następnie zwraca się do mnie.
-I co ty na to? Przyznasz, chyba, że to
histeryk?- pyta tonem sugerującym, że wszelki sprzeciw byłby przejawem
skrajnego idiotyzmu.
Wzruszam
ramionami i kieruję się do drzwi. Mijając go kładę mu rękę na ramieniu i
wyszczerzam zęby złośliwie.
-Jesteś gnidą. Naplułem ci do kawy.
Korzystając
z jego chwilowego osłupienia umykam do swojego pokoju.
Nudzę
się. Od niechcenia włamuję się na serwer przypadkowej strony szkoły
podstawowej, by zmienić jej lay na makabryczną kompozycję kości, gałek ocznych
i krwawych plam, którą skleciłem jakiś czas temu. Tego rodzaju złośliwości
średnio mnie bawią, zdążyły mi już spowszednieć. Brakuje mi jednak pomysłu na
coś bardziej ambitnego. Przeglądam Internet w celu znalezienia innej strony do
zhakowania, lecz nie znajduję niczego interesującego. Piszczenie zegarka na
moim nadgarstku oznajmia mi, że wybiła dziesiąta. Normalnie śpię o tej porze,
ale od pewnego czasu cierpię na bezsenność. Nie mając nic do roboty postanawiam
zajrzeć na uczelnię. W końcu formalnie rzecz biorąc jestem studentem
informatyki na miejscowym uniwersytecie, jednak poza sporadycznymi okresami
znudzenia, gdy nie mam nic innego do roboty, zjawiam się tam jedynie w okresie
egzaminów. Uroki indywidualnego toku nauczenia.
Zakładam
koszulę z kapturem oraz wytarte, dżinsowe spodnie. Na grzbiet zarzucam swoją
szczęśliwą kurtkę – szarą, w militarnym stylu, z naszywkami na rękawach i
kieszeniach. Kupiłem ją kiedyś, dawno temu, w momencie gdy postanowiłem
diametralnie zmienić kierunek swojego życia. Pamiętam, że tego dnia świeciło
słońce. Na filmach w takich chwilach zwykle pada deszcz, z perfekcyjnie
zsynchronizowanym uderzeniem pioruna. Cóż, po tym jak wyszedłem ze sklepu
jakieś dziecko upuściło loda i zaczęło płakać. Ciekawe czy to się liczy…
Gdy
idę chodnikiem w uszach łomocze mi punk rock, zagłuszając zgiełk ulicy.
Zatrzymuję się na czerwonym świetle. Ruch jest dziś bardzo duży, więc
pogłaśniam muzykę. Wtem ktoś mnie potrąca. Odwracam się, by przez ułamek
sekundy spojrzeć na białą, hokejową maskę z wyrysowanym na niej czarnym
markerem kocim pyskiem. Noszący ją osobnik, wymija mnie błyskawicznie, biegnąc
przez jezdnię jakby gonił ją sam diabeł. Nie zważa na samochody, przez co o
mało nie zostaje potrącona przez czerwonego volkswagena. Koziołkuje po masce
auta po czym biegnie dalej, aż w końcu znika za zakrętem. Zerkam za siebie, by
sprawdzić przed czym uciekał, lecz nie widzę niczego niezwykłego, jedynie paru
niczym nie wyróżniających się ludzi, zajętych swoimi sprawami i kulawego psa.
Zdarzało
mi się już wcześniej widywać osoby w takich maskach, choć nigdy z tak bliska. Z
jakiegoś powodu zawsze gdzieś biegną. Podejrzewam, że należą do jednego z
miejscowych gangów. Jednak członkowie pozostałych nie ukrywają swojej
tożsamości. Zastanawia mnie dlaczego wybrali taki właśnie styl. Ciekawe czym
się zajmują? Nie sądzę, by byli po prostu wandalami, nie zauważyłem żadnego
szczególnie podpisanego graffiti, wskazującymi na nich jako autorów. Sądząc zaś
po ich typowej posturze, nie wdają się też w bójki, w większości są raczej
szczupli, żaden z tych, których widziałem nie był typem umięśnionego bysiora
bez szyi, jacy zwykle lubują się w wybijaniu sobie nawzajem zębów.
Myśli o tajemniczych
postaciach w białych maskach krążą mi po głowie, aż wsiadam do metra. Staję
wśród stłoczonych ludzi. Łokieć mężczyzny przede mną boleśnie wrzyna mi się w
wątrobę. Przesadna bliskość obcych osób jest okropna. Zaczynam żałować swojej
decyzji o wyjściu z domu. Może po prostu wysiądę na następnym przystanku i
wrócę pieszo? Stopniowo przesuwam się bliżej drzwi, by móc łatwiej opuścić
ścisk. Nagle wzdrygam się i usiłuję połknąć okrzyk zaskoczenia, który o mało
nie wyrywa mi się z ust. O ile wcześniej dystans pomiędzy innymi naruszał
dopuszczalne przeze mnie normy, to teraz całkowicie przekroczono granice mojej
intymności. Czyjeś ręce oplotły mnie od tyłu, na wysokości żeber, wędrując
dłońmi pod kurtkę. Ciało, do którego należały przycisnęło się do mnie bliżej,
tak bardzo, że bez odwracania się byłem w stanie poznać jakiej jest płci,
wyczuwając typowo żeńskie atrybuty. Całość ataku na moją przestrzeń osobistą
wieńczył pocałunek w policzek.
-Cześć robaczku.- zaszczebiotała mi do ucha
napastniczka, upewniając mnie, że moje podejrzenia co do jej osoby były
słuszne.
-To co teraz robisz podpada pod molestowanie
seksualne. Poza tym przypominam ci, że jesteśmy w miejscu publicznym.-
odpowiadam, odwracając się nieznacznie, wystarczająco jednak by spojrzeć na
pokryty gęstą burzą ni to brązowych, ni to rudych, ni to blond włosów czubek
głowy zmory mojego życia, Aiszy. Dziewczyna w ogóle nie przejmuje się moimi
słowami. Obejmuje mnie mocniej, po czym kładzie mi głowę na ramieniu. Wnioskuję
z tego, że włożyła dziś wysokie buty, bo normalnie w tym celu musiałaby stanąć
na palcach. Dostrzegam pełen dezaprobaty wzrok stojącej obok nas staruszki.
Czuję się skrępowany. By zmniejszyć przynajmniej odrobinę niezręczność tej
sytuacji napinam mięśnie i usztywniam ciało.
-Co sądzisz o moich nowych perfumach?- Aisza
zagaduje mnie szeptem.
-Przeziębiłem się, nic nie czuję.- kłamię w
odpowiedzi. Nie chcę by wiedziała, że podoba mi się ten zapach. Mam słabość do
aromatu wanilii, a wyczuwam ją tu wyraźnie.
W
końcu pociąg zatrzymuje się. Nie wiem co to za stacja, ale każda okazja by
wyrwać się uściskowi Aiszy jest dobra. Gdy pcham się przez tłok, do wyjścia,
czuję jak jej ręce zsuwają się ze mnie. Odczuwam ulgę, lecz jednocześnie wiem,
że jeszcze ze mną nie skończyła. I nie mylę się. Gdy tylko wychodzę na peron
chwyta moje ramię, wsuwając swoją dłoń do mojej. Próbuję się wyrwać, ale nic z
tego, trzyma mnie zbyt mocno. Choć staram się na nią nie patrzeć, mimowolnie
zerkam na nią kontem oka. Wygląda fantastycznie, w krótkiej, brązowej sukience
i złotawych szpilkach. Niech to! Ludzie zaczynają zwracać niepotrzebną uwagę,
gdy ktoś taki jak ja ma przyczepiony do ręki chodzący seksapil. Zwłaszcza jeśli
ten zalotnie zarzuca włosami.
-Idź sobie- warczę, lecz wiem, że na nic się
to nie zda. Aisza jest jak pijawka, wszelkie brutalniejsze sposoby pozbycia się
jej tylko pogarszają sprawę. Najlepiej poczekać aż sama się odklei, lub
„posypać ją solą”. Problem w tym, by znaleźć coś co byłoby tą metaforyczną
„solą” na Aiszę - Zdaje się, że dokąd się wybierałaś, zanim postanowiłaś
uprzykrzyć mi dzień.
-Stanowisz dla mnie priorytet, rybko!-
odrzeka- Co się stało, że postanowiłeś wychynąć ze swojej jamy?
Milczę przez chwilę zastanawiając się nad
odpowiedzią. W sumie nie ma przeciwwskazań by jej to powiedzieć, tak czy siak
zbyt szybko się jej nie pozbędę.
-Miałem zamiar trochę postudiować…
-O? To czemu tutaj wysiedliśmy? Do uczelni
zostało jeszcze z pięć przystanków.
-Tłok mnie wkurzał. A teraz wracam do domu.
-Hę?! No nie!- jęczy niczym dziecko, któremu
rodzice oznajmiają, że wymarzoną zabawkę dostanie dopiero na urodziny.
Zatrzymuje się tak gwałtownie, że prawie wyrywa mi rękę ze stawu- Nie dam ci
teraz sobie ot tak pójść! Spędźmy trochę czasu razem. Chodźmy na kawę!
-Rzuciłem kofeinę.
-Na herbatę!
-Rzuciłem zioła.
-Zjedzmy coś razem!
-Rzuciłem jedzenie.
-Chodźmy na homara!
Już
zdążyłem otworzyć usta, by odpowiedzieć, gdy zamieram. Homara? Skąd jej to w
ogóle przyszło do głowy. Jaki normalny człowiek, zapraszając kogoś na wspólny,
przedpołudniowy posiłek proponuje homara?
-Co?!- wykrztuszam w końcu.
-Mówiłeś, że zawsze chciałeś tego spróbować!
Czemu nie dzisiaj?- korzystając z tego, że przystanąłem zachodzi mi drogę. Choć
starałem się unikać kontaktu wzrokowego z nią, teraz patrzę prosto w jej piwne,
roziskrzone nadzieją i entuzjazmem oczy. Trzepocze rzęsami i otwiera je jeszcze
szerzej. Czuję jak mój opór zaczyna topnieć. Po raz kolejny żałuję, że moje
uczucia do Aiszy nie znajdują się na odpowiednim moim zdaniem poziomie chłodnej
obojętności, lecz zamiast tego oscylują dookoła niego, wahając się pomiędzy
sympatią a niechęcią. Pod wpływem jej spojrzenia odzywa się we mnie cichutki
głosik, nakłaniający resztę mnie do buntu przeciwko ustalonej regule unikania
tej dziewczyny jak ognia. „Nie bądź taki” szepcze „Zrób jej tę drobną
przyjemność”.
-Ty płacisz.- rzucam. Mimo wszystko nie chcę,
by myślała, że jestem dla niej miły. Dziewczyna piszczy zachwycona. Dziwaczne,
dlaczego kobiety tak lubią gdy traktuje się je jak śmiecie?
Ostatecznie
i tak nie jemy żadnego skorupiaka, od początku było w sumie oczywiste, że to
tylko zaczepka, pierwsze co przyszło jej do głowy, by mnie jednak zatrzymać.
Spacerujemy od dobrych dziesięciu minut. Aisza szczebiocze coś do mnie, ale ja
nie słucham. Myślę o czasach, gdy trzymanie jej dłoni coś dla mnie znaczyło.
Pamiętam jak waliło mi wtedy serce, jak pociły mi się ręce. Jej dłonie również
się teraz pocą. Jej podekscytowana, podczas gdy ja zachowuję chłodny dystans,
który ona usilnie stara się przełamać. Co za idiotyczna sytuacja. Wyglądamy
niemal dokładnie jak wtedy, z tą różnicą, że zamieniliśmy się rolami.
Doszliśmy
do parku, jedynego skrawka zieleni w mieście, poza kilkoma placami zabaw i
szkolnymi boiskami. To bardzo duży obszar, na jego terenie znajduje się nawet
staw, w którym mieszkają łabędzie. Kupujemy paczkę pieczonych kasztanów i siadamy
na ławce, obok huśtawek, na których bujają się dwie małe dziewczynki. Obserwuję
uważnie jak jedna z nich, ubrana w żółte ogrodniczki opisuje koleżance
najlepszą technikę huśtania się, tonem jakby wyjaśniała strategię wojenną.
Nagle Aisza potrząsa moim ramieniem.
-Czy ty mnie słuchasz?!- pyta nadymając
policzki. Wygląda jak oburzony chomik.
-Nie.
-Jesteś okropny!
-Wiem.- moja odpowiedzi są wyzbyta
jakichkolwiek emocji. Biorę jednego kasztana z torebki. Ciepło przyjemnie
przenika mi palce. Jednym, szybkim ruchem wpycham go do ust dziewczyny.- Zjedz
zanim wystygną.
Przeżuwa powoli przekąskę, nadąsana. W końcu
przełyka i po raz pierwszy dzisiaj mówi coś co mogłoby mnie zainteresować.
Najwyraźniej skończyły jej się pomysły na tematy, o których zwykle rozmawiają
typowi ludzie na randkach. Wspomina o nowej grze MMORPG dziejącej się w świecie
fantasy. Opisuje swoje wrażenia, zwłaszcza pod względem miotania destrukcyjnymi
zaklęciami. Momentalnie w moich oczach przeobraża się z denerwującej lali w
Aiszę, którą potrafię lubić. Chociaż skrzętnie to ukrywa pod fasadą z wizerunku
eleganckiej dziewczyny z lepszej dzielnicy, w głębi duszy jest geekiem,
potrafiącym zarwać kilka noc z rzędu by przejść na kolejny poziom w World of
Worcraft. Pozwalam jej wciągnąć się w rozmowę. Okazuje się, że spotkaliśmy się
w tym wirtualnym świecie całkiem niedawno, podczas pojedynku. Wygrałem, choć
muszę przyznać, że dużo mnie to kosztowało. Dostrzegam żal na jej twarzy, gdy
stwierdzam, że jakiś czas temu przestałem w to grać. Ostatnio wszystko tak
szybko zaczyna mnie nudzić…
-Ok. Kasztany się skończyły. Idę do domu.-
oznajmiam. Wstaję z ławki i przeciągam się.
-Tak szybko?- dziewczyna patrzy na mnie
błagalnie.- Zostań jeszcze chwilę. Możemy zjeść hot-dogi.
-Mówiłem. Rzuciłem jedzenie. I tak nagiąłem
już zasady.- unoszę rękę w geście pożegnania, po czym wkładam do uszu słuchawki
i oddalam się. Aisza nie goni mnie. Spędziłem z nią ponad pół godziny, to z
pewnością więcej niż mogła liczyć. Mimo to woła za mną:
-A uśmiechniesz się?
Przystaję i nie odwracając się, podnoszę do
góry dłoń, kiwając palcem jakbym karcił niesforne dziecko.
-Nie mogę być aż tak miły. Jeszcze się
przyzwyczaisz.
Po
powrocie do mieszkania pierwszym co robię jest wzięcie z biórka laptopa i
włączenie go. Układam się w wygodnej pozycji na służącej mi za łóżko
rozkładanej kanapie, a komputer kładę sobie na kolanach. Od razu po
uruchomieniu systemu rzuca mi się w oczy informacja o nieodebranej wiadomości w
komunikatorze.
-Dziwne…- wyrywa mi
się z ust gdy ją otwieram. Nie znam osoby, która ją wysłała, a skoro tak to
teoretycznie nie ma najmniejszej szansy, by ten ktoś mógł do mnie napisać.
Zadbałem o to. Wiadomość jest bardzo krótka:
W mojej głowie roi
się nagle od myśli. Jak ten gość zdołał się ze mną skontaktować? Włamał się?
Hakowanie hakera to szczyt bezczelności. Albo popis kunsztu. Nie jestem pewien,
z którym mam do czynienia. I co ma
oznaczać to pytanie? Nawet jeśli się nudzę to nie jego sprawa. Ale przede
wszystkim – ptasia czaszka w awatarze? Ale gotyk…
Zastanawiam się, czy
powinienem potraktować wiadomość jak wyzwanie. Gdyby tak prześledzić drogę jej
dotarcia do mnie, włamać się do komputera, z której ją wysłano i… Z drugiej
jednak strony, jeśli ten ktoś tego właśnie oczekuje, jeżeli pragnie pojedynku
hakerów to dlaczego mam mu dawać to czego chce? Najlepiej po prostu olać gościa
i wzmocnić zabezpieczenia, żeby nie powtórzył tego numeru. Uznaję to za
odpowiednie rozwiązanie. Po dłuższej chwili wypełnionej poprawianiem tego i
owego, stwierdzam, że mój komputer jest już nie do sforsowania.
Nagle czuję się
bardzo zmęczony. Bezsenne noce przybyły najwyraźniej zebrać swoje żniwo.
Odkładam laptop na bok i kładę się na wznak. To niesamowite, ale niemal
natychmiast gdy znajduję się w pozycji poziomej oczy mi się zamykają. Zasypiam.
Nie mam żadnych snów, więc po obudzeniu wydaje mi się, że minęła tylko chwila
od kiedy się położyłem. Jedno zerknięcie na zegarek uświadamia mnie jednak, że
tak naprawdę minęły cztery godziny. Świadomość, że udało mi się przespać tyle
czasu na raz przynosi mi ulgę. Może w końcu coś się w moim zegarze biologicznym
unormuje?
Podnoszę
się i przejeżdżam dłonią pomiędzy włosami. Jakieś trzy miesiące temu zgubiłem
grzebień. Od tamtej pory ani razu się nie czesałem. To i tak była tylko strata
czasu. Mam bardzo gęste, ciemnobrązowe, faliste włosy, uczesany, czy
rozczochrany wyglądam właściwie identycznie. Przeciągam się. Jest późne
popołudnie. Zza drzwi dobiega mnie apetyczny zapach smażonego kurczaka,
wydobywając z mich wnętrzności pożądliwy zew. Mój ostatni posiłek to kasztany z
Aiszą, zaś wcześniej piłem tylko kawę. Nie uśmiecha mi się wyjście na zewnątrz,
ponieważ siłą rzeczy wiąże się to z napotkaniem moich współlokatorów, na co nie
mam najmniejszej ochoty. Nigdy nie mam. Nolan to irytujący goguś, uważający
siebie za pępek świata, a Bernard to z kolei rozmemłana, żałosna ciamajda.
Wzbudzenie w sobie szacunku do któregokolwiek z nich przychodzi mi z trudem.
Gdybym jednak miał wybrać, którego z nich łatwiej mi znieść pewnie wybrałbym
Bernarda. Coś w tej jego mazgajowatości wzbudza moją sympatię. Może dlatego, że
gdy się marze przypomina szczeniaka? Czy można nie lubić szczeniaków?
Burczenie
w brzuchu robi się nieznośne. Sprawdzam szufladę biurka, w nadziei, że nie
zapomniałem zabunkrować tam jakiś przekąsek. Pusto. Co robić? Przespać głód?
Nie sądzę by udało mi się znów zasnąć. I jeszcze ten zapach… Ostatecznie
wychodzę do kuchni. Przy kuchence krząta się Bernard, smażąc na patelni
kurczaka z ryżem. Potrawka skwierczy kusząco, co powoduje ponowny skowyt moich
wnętrzności. Napełniam wodą czajnik elektryczny, a następnie zaglądam do szafki.
Wyjmuję stamtąd opakowanie ziemniaczanego puree instant.
-Nie wygłupiaj się? Ty TO będziesz jadł…
znowu?!- odzywa się nagle mój współlokator- Chowaj to świństwo, zjesz ze mną. I
tak zrobiłem za dużo.
Jeszcze raz rzucam
okiem na to co gotuje. Rzeczywiście, porcja jest ogromna, ale sądziłem, że robi
sobie zapas na jutro.
-Odgrzewane jest niesmaczne.- mówi jakby
czytał mi w myślach.
Z
moich ust wydobywa się pomruk, który w zamierzeniu miał być słowem „Dzięki”.
Czasami głos więźnie mi w gardle. Nic dziwnego, że mam opinię gbura. Po chwili
stoi przede mą talerz po brzegi wypełniony parującym kurczakiem z ryżem.
-Jeśli chcesz dokładkę, to wal śmiało.-
śmieje się Bernard.
Dokładkę? Kpisz człowieku? Nawet nie wiem czy
będę w stanie zjeść tę górę, którą mi nałożyłeś! Może mógłbym gdybym był
postury Bernarda, jest wyższy ode mnie i w dodatku wysportowany.
-Wiesz… ym…- jego głos brzmi niepewnie-
Fajnie że naplułeś Nolanowi do kawy…
-Irytował mnie.- odpowiadam krótko.
-Mimo to… no wiesz…
-Wiem- mówię, choć tak naprawdę nie wiem. Nie
zrobiłem tego dlatego, że stanąłem po stronie Bernarda. Zwyczajnie uznałem, że
Nolanowi się to należy. Wcale nie chodziło o odbicie Niny. Jak można w ogóle
„odbić” komuś dziewczynę? Czy ludzie nie zdają sobie sprawy, że w tym sformułowaniu
tkwi nieme założenie, że kobiety nie są istotami myślącymi, odpowiedzialnymi za
swoje decyzje? Nie, to nie kwestia Niny mnie denerwowała. To te
pseudo-prawnicze wybiegi retoryczne Nolana, które zawsze stosuje.
Reszta posiłku upływa
w ciszy, bo staram się by moje usta były cały czas pełne. Skutkuje to tym, że
kończę jeść bardzo szybko. Jeszcze raz dziękuję Bernardowi, tym razem wyraźniej
i znikam z powrotem w swoim pokoju. Nie jest dobrze zjadać obfity,
ciężkostrawny posiłek na czczo. Czuję się podle, więc natychmiast padam na
posłanie. Leżę i gapię się w sufit, uciskając kłujący brzuch. Długo to trwa nim
w końcu ból ustaje. Patrzę jak światło na ścianach powoli pomarańczowieje i
przygasa. Słońce zachodzi. Najlepsze co mógłbym teraz zrobić to znowu zasnąć,
lecz w ogóle nie czuję senności. Gdy odwracam się na bok zauważam, włączony
laptop. Po wciśnięciu przycisku rzuca mi się w oczy wciąż otwarta wiadomość.
Nudzisz się?
Zamykam okienko i
zaczynam przeczesywać Internet. Znajduję stronę jakiejś młodziutkiej blogerki,
która kocha róż, kokardki oraz płonące dzikim, namiętnym uczuciem do
przypadkowych dziewcząt wilkołaki i najwyraźniej czuje w sobie powołanie by
przekonać świat o tym, że spoceni zwierzoludzie pozbawieni koszul biją na głowę
wampiry. Pod jej najnowszym postem mówiącym o tym jaka jej rodzina jest
okropna, podła, nieludzka i w ogóle patologiczna bo matka nie pozwala nosić jej
butów na piętnastocentymetrowym obcasie, ojciec wypłaca za małe kieszonkowe, a
brat to denerwujący zwierzak (choć ta teza nie została w żaden sposób
uzasadniona), wstawiam specjalny komentarz:
ADAM MEYER WCIĄŻ ŻYJE!
Jeśli to przeczytałaś/łeś, to jesteś w
pułapce. Jeśli oderwiesz wzrok od tekstu zanim skończysz czytać stracisz oczy.
I na wszystkie świętości NIE ODWRACAJ SIĘ!
Adam stoi właśnie tuż za tobą.
Dziesięć lat temu niewidomy nastolatek Adam
wymordował prawie całą swoją szkołę przy pomocy szabli do szermierki. Jednak
gdy dotarł do Sali informatycznej i zamierzył się na nauczyciela, jeden z
uczniów uderzył go gaśnicą w tył głowy. Adam upadł, trafiając czołem w
jednostkę centralną głównego komputera szkoły. Jego ciało umarło, lecz duch
zdołał przenieść się do wewnętrznej sieci szkoły, a stamtąd do Internetu!
Teraz szuka nowego ciała. To możesz być ty!!!
By uniknąć tego losu musisz przesłać tę
wiadomość 23 osobom zanim upłynie kwadrans!
TO NIE JEST ŻART!
ON CHCE BYŚ TAK MYŚLAŁ/A!!!
ADAM W TEJ CHWILI OPANOWUJE TWOJE CIAŁO!!!
Sam napisałem tę
bzdurę jakiś czas temu, lecz dotąd nie chciało mi się szukać potencjalnej
ofiary łańcuszka. Młodziutka blogerka wydaje się być idealną roznosicielką.
Ciekawe jak szybko „Adam” się rozprzestrzeni?
Ponieważ nie słychać
by którykolwiek z moich współlokatorów był aktywny, wychodzę do kuchni by
zrobić sobie trochę herbaty. Gdy wlewam wrzątek do kubka odzywa się mój
telefon. Wychodzę by go odebrać. Nic ciekawego, któryś ze studiujących razem ze
mną na roku chłopaków chce mnie zaprosić na imprezę z okazji jakiegoś
nieznanego mi święta. Ponoć przyjdą wszyscy. Odpowiadam, że przyjdę o ile dam
radę, choć i tak nie mam zamiaru się pokazać.
Gdy wracam do kuchni
widzę, że przy stole siedzi Nolan, czytając gazetę. Biorę swoją herbatę z
blatu, przyglądając się z uwagą jak zakreśla jakiś artykuł ołówkiem. Jeśli
wydaje mu się, że nie zauważyłem tej nieznacznej utraty kontroli nad kącikami
ust to jest w błędzie. Ostentacyjnie wyciągam lewą rękę, trzymającą kubek i
wylewam całą zawartość z głośnym pluskiem do zlewu. Zszokowany wyraz jego
twarzy jest wystarczającym potwierdzeniem moich przypuszczeń.
-Plucie do herbaty za
plucie do kawy?- pytam kpiąco- Dziecinada.
Prycha na mnie
starając się zachować twarz. Wychodząc posyłam mu złośliwy uśmiech.
-Na twoim miejscu nie
spuszczałbym więcej swojego kubka z oczu…- dorzucam.
Przez całą noc
próbuję sobie znaleźć miejsce. Nie potrafię zasnąć, więc próbuję zająć się
czymś interesującym, by jakoś wytrzymać do rana i nie zwariować.
Nudzisz się?
Dziwna wiadomość
dudni mi w głowie. Faktycznie, wiele bym dał za coś ciekawego do roboty.
Początkowo oglądam koszmarnie głupi horror o pełzającej po plaży ręce
astronauty, polującej na surferów, co pewien czas podśmiechując się pod nosem.
W ten sposób udaje mi się dotrwać do pierwszej. Połowa nocy za mną. Może teraz
uda mi się chociaż zdrzemnąć? Układam się wygodnie lecz senność nie nadchodzi.
Po chwili oczekiwania, zrezygnowany uruchamiam jakąś grę, lecz w ogóle nie mam
ochoty na jej przechodzenie. Zaczynam więc szperać w poszukiwaniu kogoś, komu
mógłbym podokuczać. Parę razy natrafiam na swojego „Adama”. Ludzie są tacy
naiwni.
Z wielka ulgą patrzę
jak po kilku niewyobrażalnie długich godzinach niebo powoli szarzeje. W końcu
nastaje dzień. Około szóstej idę do łazienki wziąć prysznic. Gdy letnia woda
spływa mi po karku, po ramionach i po plecach,
myślę o tym, że kolejnej takiej nocy zwyczajnie nie wytrzymam,
powinienem postarać się o jakieś środki nasenne.
Wychodzę jeszcze
przed siódmą, zanim Nolan i Bernard się w ogóle obudzą. Chłodny wiatr owiewa mi
twarz, niosąc ze sobą pył i piach, zebrany na ulicach. W takich momentach
zastanawiam się czy nie włożyć jednak okularów, ale moje zażenowanie na myśl,
że ktoś mnie w nich zobaczy jest zbyt durze. Zdaję sobie sprawę, jak dziecinne
jest tego typu myślenie, ale mimo to nie potrafię oswoić się z koniecznością
noszenia szkieł. Nie żebym miał coś przeciwko okularom, ale to zupełnie co
innego, widzieć je na cudzych twarzach. Mam wrażenie, że wyglądam w nich jak
owad. Mimo to niemal cały czas trzymam je w kieszeni, nigdy przecież nie
wiadomo, czy nie przyjdzie mi przeczytać czegoś napisanego drobnym drukiem.
Co prawda nie wiem o
której zaczynają się dziś moje zajęcia na uniwersytecie, ale jest tak wcześnie,
że idąc tam pieszo powinienem zdążyć nawet na te najwcześniejsze. Z resztą,
jeśli na żadne nie trafię, to spędzenie dłuższej chwili w kampusie raczej mi
nie zaszkodzi.
Idę, patrząc na
zaspanych ludzi, śpieszących się do pracy, szkoły, czy gdziekolwiek się
wybierają. Wszystkie twarze mają niemal ten sam wyraz sennego skwaszenia i
irytacji. Pewnie również bym tak wyglądał, gdyby co rano budzik wyrywał mnie z
głębokiego snu, każąc wypełznąć z miękkiej, ciepłej pościeli prosto w chłodną
rzeczywistość. Odsetek osób, które jak ja z radością witają świt, jest pewnie
niewielki – prawdopodobnie w jego skład wchodzą jedynie podobni do mnie,
cierpiący na bezsenność ponuracy oraz ci uhahani zboczeńcy, dla których każdy
dzień to cud, za który trzeba dziękować Bogu, Allachowi, Siwie, Odynowi,
żelkowym miśkom, czy tam komu teraz w modzie jest oddawać cześć.
Jak się okazuje, mój
rok ma dziś zajęcia od rana do południa. Ponieważ nie przychodzi mi do głowy
żadna ciekawsza alternatywa, postanawiam zostać na wszystkich. Choć z zasady
nie dzieje się na nich właściwie nic interesującego, przynajmniej przez
większość czasu nie będzie grozić mi nieznośna bezczynność. Na ćwiczeniach
prowadzący zleca nam zadanie, które przeciętnego informatyka na tym poziomie
powinno zająć na co najmniej pół godziny, jednak mnie wystarcza połowa tego
czasu. Gdy blondynka w zielonej opasce z sąsiedniego stanowiska zauważa, że
siedzę, odchylony do tyłu, z rękami opartymi na głowie od razu zwraca się do
mnie o pomoc. Wkrótce zlatują się także pozostali, którzy nie dają sobie rady.
Tłumaczenie każdemu z nich po kolei co ma kliknąć, co gdzie wpisać, jakiej
formuły użyć i tym podobnych banałów jest niewymownie irytujące, dlatego zwalam
to na blond dziewczynę, a sam wychodzę, tłumacząc, że idę do toalety.
Nudzisz się?
Przez chwilę mam
wrażenie, że pytanie bezgłośnie zadało mi moje odbicie w lustrze nad umywalką.
-Boże… to naprawdę
ja?- pytam sam siebie z niedowierzaniem. Światło padające z okna podkreśliło
ciemne podkówki pod moimi szarymi oczami, łypiącymi nieprzyjaźnie spod ciemnej
czupryny, uwydatniając jednocześnie bladość cery. Wyglądam jak narkoman, albo
wampir, na moje nieszczęście, taki ze starszych filmów, nie jak jeden z tych
nowszych superprodukcji, błyszczący niczym asortyment działu dla dziewczynek w
sklepie z zabawkami.
Powinienem wracać,
lecz mimo to gapię się tylko to na swoje odbicie, to na cieknący kran. Kap.
Kap. Krople wody odmierzają mijający czas. Dopiero po chwili uświadamiam sobie,
że je liczę… Pięćdziesiąt trzy. Pięćdziesiąt cztery. Pięćdziesiąt pięć. Niczego
nie zostawiłem w sali. Pięćdziesiąt sześć. Może wcale nie muszę wracać?
Pięćdziesiąt siedem. Pięćdziesiąt osiem.
Nudzisz się?
Pięćdziesiąt
dziewięć. Nudzę się? Sześćdziesiąt.
Wyjmuję z kieszeni
telefon komórkowy i podchodzę do okna by mieć lepszy zasięg. Loguję się do
komunikatora. Otwieram archiwum. Czytam wiadomość raz jeszcze… „962802814:
Nudzisz się?”. Moje palce wystukują na klawiaturze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz