sobota, 27 października 2012

Sobotnia pizza

Weekend, a co za tym idzie sobota, a co za tym idzie... pizza. Od pewnego czasu sobota jest u mnie w domu dniem pizzy. A tę pizzę robię ja.

W sumie bardziej dla siebie, żeby go nie zgubić, umieszczam tutaj przepis, z którego korzystam. W gruncie rzeczy pizzę robi się szybko i łatwo. Trzeba tylko pamiętać, że ciasto musi urosnąć.


Składniki:

Ciasto:
-3 szklanki mąki
-4 łyżki oliwy
-1 szklanka wody
-50g drożdży
-czubata łyżka soli
-czubata łyżka cukru

Przybranie:
-sos; ja używam zwyczajnego, zagęszczonego soku pomidorowego
-ser
-oregano
-whatever you wish, darling ♥(ノ´∀`)


Rozwałkowujemy spód i kładziemy na posmarowaną oliwą i posypaną kaszą manną/mąką blachę. Następnie układamy na nim przybranie. Całość pieczemy w najwyższej temperaturze do jakiej jest zdolny wasz piekarnik, tak na oko aż będzie gotowa. Fajnie jest robić dwie, tak, że gdy jedna jest zjadana, druga się piecze.


Fajnym dodatkiem może być tutaj sos czosnkowy.
To również bardzo prosta sprawa, której trudnością jest jedynie fakt, że trzeba go przygotować wcześniej.

Składniki:

-1/3 majonezu
-2/3 śmietany 18%
-ząbek lub dwa czosnku
-oregano, majeranek, inna przyprawa...

Wymieszać wszystko i wstawić do lodówki, by przesiąkło czosnkiem.

Smacznego! (`・ω・´)”

sobota, 23 czerwca 2012

Link: Część 1: Pokusa


Ok, postanowiłam zamieścić tu część swojego opowiadania. Całość zaliczałaby się chyba do gatunków: Okruchy życia, Kryminały/ zagadki/ tajemnice, trochę Psychologiczne, do tego ociupinę Horroru i Science fiction.  Rzecz powstała, gdy miałam się zajmować licenciatem. Prokrastynacja, ho! Zamieszczone też na devie.



 Link; Część 1: Pokusa


            Łup, łup. Gwałtowne uderzenie obiema rękami o stół wywołuje na powierzchni kawy sztorm. Nim płyn skończy falować wstrząs się powtarza.  Kubek chybocze się. Niewiele brakuje by kawa się wylała. Myślę, że wystarczy tylko już jedno uderzenie. Na przykład mniej więcej teraz…

-Cholera jasna! Patrz co narobiłeś!-  Nolan warczy na bliskiego płaczu Bernarda. Uśmiecham się mimowolnie, gdy patrzę jak próbuje zetrzeć swoje Café au lait z blatu. To jak zwala na Bernarda całą winę za rozlanie kawy jest żałosne ale i w pewien sposób zabawne. Biedak przecież nawet nie podchodził do stołu, przycupnął sobie obok zlewu i słuchał jak Nolan wydziera się na niego, podkreślając każdy swój argument grzmotnięciem pięściami w blat stołu.

            Podchodzę do ekspresu, który właśnie skończył przyrządzać kolejną porcję kawy. Nalewam ciemnobrązowy płyn do trzech kubków. Kontem oka widzę, że Bernard przygląda mi się z błagalnym spojrzeniem. Szuka oparcia? Myśli, że się za nim wstawię? Nie jestem masochistą. Nie mam zamiaru dać się wciągnąć w jedną z tych ich kłótni. Jeśli raz im na to pozwolę zostanę ich arbitrem już na stałe. Jednak tym razem naprawdę żal mi Bernarda. Nolan niczym rasowy adwokat diabła przechodzi z defensywy do ataku, zasypując przeciwnika argumentami, że jego pretensje są bezsensowne, że powinien wziąć się w garść, a najlepiej iść się leczyć, bo to nie jest normalne by tak przeżywać coś równie błahego. Ta kłótnia to właściwie jego monolog, popis kunsztu prawniczego. O co im właściwie poszło? Ach, no tak…

            Nina. Tak się chyba nazywa. Nie mam pamięci do imion, ale ta dziewczyna jest dość częstym gościem w naszym mieszkaniu. Ma usta jak ryba. I tyle do powiedzenia co ryba. Szkoda tylko, że milczy jak ryba. Gdy rozchyla swoje rybie wargi z jej ust wydobywa się skrzeczący, irytujący dźwięk, który prawdopodobnie jest jej głosem. Mimo to jest dość atrakcyjna. Spotykała się z Bernardem przez pół roku, aż do wczoraj gdy zerwała z nim dla Nolana. Nic zresztą dziwnego, flirtowali ze sobą niby-dyskretnie od dłuższego czasu. Ale dla nieświadomego niczego Bernarda to był cios.

            Podaję Nolanowi nowy kubek kawy. Opróżnia go do połowy jednym haustem, patrząc jak Gilbert wychodzi z kuchni, niczym skarcony pies. Następnie zwraca się do mnie.

-I co ty na to? Przyznasz, chyba, że to histeryk?- pyta tonem sugerującym, że wszelki sprzeciw byłby przejawem skrajnego idiotyzmu.

            Wzruszam ramionami i kieruję się do drzwi. Mijając go kładę mu rękę na ramieniu i wyszczerzam zęby złośliwie.

-Jesteś gnidą. Naplułem ci do kawy.

            Korzystając z jego chwilowego osłupienia umykam do swojego pokoju.

 

            Nudzę się. Od niechcenia włamuję się na serwer przypadkowej strony szkoły podstawowej, by zmienić jej lay na makabryczną kompozycję kości, gałek ocznych i krwawych plam, którą skleciłem jakiś czas temu. Tego rodzaju złośliwości średnio mnie bawią, zdążyły mi już spowszednieć. Brakuje mi jednak pomysłu na coś bardziej ambitnego. Przeglądam Internet w celu znalezienia innej strony do zhakowania, lecz nie znajduję niczego interesującego. Piszczenie zegarka na moim nadgarstku oznajmia mi, że wybiła dziesiąta. Normalnie śpię o tej porze, ale od pewnego czasu cierpię na bezsenność. Nie mając nic do roboty postanawiam zajrzeć na uczelnię. W końcu formalnie rzecz biorąc jestem studentem informatyki na miejscowym uniwersytecie, jednak poza sporadycznymi okresami znudzenia, gdy nie mam nic innego do roboty, zjawiam się tam jedynie w okresie egzaminów. Uroki indywidualnego toku nauczenia.

            Zakładam koszulę z kapturem oraz wytarte, dżinsowe spodnie. Na grzbiet zarzucam swoją szczęśliwą kurtkę – szarą, w militarnym stylu, z naszywkami na rękawach i kieszeniach. Kupiłem ją kiedyś, dawno temu, w momencie gdy postanowiłem diametralnie zmienić kierunek swojego życia. Pamiętam, że tego dnia świeciło słońce. Na filmach w takich chwilach zwykle pada deszcz, z perfekcyjnie zsynchronizowanym uderzeniem pioruna. Cóż, po tym jak wyszedłem ze sklepu jakieś dziecko upuściło loda i zaczęło płakać. Ciekawe czy to się liczy…

            Gdy idę chodnikiem w uszach łomocze mi punk rock, zagłuszając zgiełk ulicy. Zatrzymuję się na czerwonym świetle. Ruch jest dziś bardzo duży, więc pogłaśniam muzykę. Wtem ktoś mnie potrąca. Odwracam się, by przez ułamek sekundy spojrzeć na białą, hokejową maskę z wyrysowanym na niej czarnym markerem kocim pyskiem. Noszący ją osobnik, wymija mnie błyskawicznie, biegnąc przez jezdnię jakby gonił ją sam diabeł. Nie zważa na samochody, przez co o mało nie zostaje potrącona przez czerwonego volkswagena. Koziołkuje po masce auta po czym biegnie dalej, aż w końcu znika za zakrętem. Zerkam za siebie, by sprawdzić przed czym uciekał, lecz nie widzę niczego niezwykłego, jedynie paru niczym nie wyróżniających się ludzi, zajętych swoimi sprawami i kulawego psa.

            Zdarzało mi się już wcześniej widywać osoby w takich maskach, choć nigdy z tak bliska. Z jakiegoś powodu zawsze gdzieś biegną. Podejrzewam, że należą do jednego z miejscowych gangów. Jednak członkowie pozostałych nie ukrywają swojej tożsamości. Zastanawia mnie dlaczego wybrali taki właśnie styl. Ciekawe czym się zajmują? Nie sądzę, by byli po prostu wandalami, nie zauważyłem żadnego szczególnie podpisanego graffiti, wskazującymi na nich jako autorów. Sądząc zaś po ich typowej posturze, nie wdają się też w bójki, w większości są raczej szczupli, żaden z tych, których widziałem nie był typem umięśnionego bysiora bez szyi, jacy zwykle lubują się w wybijaniu sobie nawzajem zębów.

Myśli o tajemniczych postaciach w białych maskach krążą mi po głowie, aż wsiadam do metra. Staję wśród stłoczonych ludzi. Łokieć mężczyzny przede mną boleśnie wrzyna mi się w wątrobę. Przesadna bliskość obcych osób jest okropna. Zaczynam żałować swojej decyzji o wyjściu z domu. Może po prostu wysiądę na następnym przystanku i wrócę pieszo? Stopniowo przesuwam się bliżej drzwi, by móc łatwiej opuścić ścisk. Nagle wzdrygam się i usiłuję połknąć okrzyk zaskoczenia, który o mało nie wyrywa mi się z ust. O ile wcześniej dystans pomiędzy innymi naruszał dopuszczalne przeze mnie normy, to teraz całkowicie przekroczono granice mojej intymności. Czyjeś ręce oplotły mnie od tyłu, na wysokości żeber, wędrując dłońmi pod kurtkę. Ciało, do którego należały przycisnęło się do mnie bliżej, tak bardzo, że bez odwracania się byłem w stanie poznać jakiej jest płci, wyczuwając typowo żeńskie atrybuty. Całość ataku na moją przestrzeń osobistą wieńczył pocałunek w policzek.

-Cześć robaczku.- zaszczebiotała mi do ucha napastniczka, upewniając mnie, że moje podejrzenia co do jej osoby były słuszne.

-To co teraz robisz podpada pod molestowanie seksualne. Poza tym przypominam ci, że jesteśmy w miejscu publicznym.- odpowiadam, odwracając się nieznacznie, wystarczająco jednak by spojrzeć na pokryty gęstą burzą ni to brązowych, ni to rudych, ni to blond włosów czubek głowy zmory mojego życia, Aiszy. Dziewczyna w ogóle nie przejmuje się moimi słowami. Obejmuje mnie mocniej, po czym kładzie mi głowę na ramieniu. Wnioskuję z tego, że włożyła dziś wysokie buty, bo normalnie w tym celu musiałaby stanąć na palcach. Dostrzegam pełen dezaprobaty wzrok stojącej obok nas staruszki. Czuję się skrępowany. By zmniejszyć przynajmniej odrobinę niezręczność tej sytuacji napinam mięśnie i usztywniam ciało.

-Co sądzisz o moich nowych perfumach?- Aisza zagaduje mnie szeptem.

-Przeziębiłem się, nic nie czuję.- kłamię w odpowiedzi. Nie chcę by wiedziała, że podoba mi się ten zapach. Mam słabość do aromatu wanilii, a wyczuwam ją tu wyraźnie.

            W końcu pociąg zatrzymuje się. Nie wiem co to za stacja, ale każda okazja by wyrwać się uściskowi Aiszy jest dobra. Gdy pcham się przez tłok, do wyjścia, czuję jak jej ręce zsuwają się ze mnie. Odczuwam ulgę, lecz jednocześnie wiem, że jeszcze ze mną nie skończyła. I nie mylę się. Gdy tylko wychodzę na peron chwyta moje ramię, wsuwając swoją dłoń do mojej. Próbuję się wyrwać, ale nic z tego, trzyma mnie zbyt mocno. Choć staram się na nią nie patrzeć, mimowolnie zerkam na nią kontem oka. Wygląda fantastycznie, w krótkiej, brązowej sukience i złotawych szpilkach. Niech to! Ludzie zaczynają zwracać niepotrzebną uwagę, gdy ktoś taki jak ja ma przyczepiony do ręki chodzący seksapil. Zwłaszcza jeśli ten zalotnie zarzuca włosami.

-Idź sobie- warczę, lecz wiem, że na nic się to nie zda. Aisza jest jak pijawka, wszelkie brutalniejsze sposoby pozbycia się jej tylko pogarszają sprawę. Najlepiej poczekać aż sama się odklei, lub „posypać ją solą”. Problem w tym, by znaleźć coś co byłoby tą metaforyczną „solą” na Aiszę - Zdaje się, że dokąd się wybierałaś, zanim postanowiłaś uprzykrzyć mi dzień.

-Stanowisz dla mnie priorytet, rybko!- odrzeka- Co się stało, że postanowiłeś wychynąć ze swojej jamy?

Milczę przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. W sumie nie ma przeciwwskazań by jej to powiedzieć, tak czy siak zbyt szybko się jej nie pozbędę.

-Miałem zamiar trochę postudiować…

-O? To czemu tutaj wysiedliśmy? Do uczelni zostało jeszcze z pięć przystanków.

-Tłok mnie wkurzał. A teraz wracam do domu.

-Hę?! No nie!- jęczy niczym dziecko, któremu rodzice oznajmiają, że wymarzoną zabawkę dostanie dopiero na urodziny. Zatrzymuje się tak gwałtownie, że prawie wyrywa mi rękę ze stawu- Nie dam ci teraz sobie ot tak pójść! Spędźmy trochę czasu razem. Chodźmy na kawę!

-Rzuciłem kofeinę.

-Na herbatę!

-Rzuciłem zioła.

-Zjedzmy coś razem!

-Rzuciłem jedzenie.

-Chodźmy na homara!

            Już zdążyłem otworzyć usta, by odpowiedzieć, gdy zamieram. Homara? Skąd jej to w ogóle przyszło do głowy. Jaki normalny człowiek, zapraszając kogoś na wspólny, przedpołudniowy posiłek proponuje homara?

-Co?!- wykrztuszam w końcu.

-Mówiłeś, że zawsze chciałeś tego spróbować! Czemu nie dzisiaj?- korzystając z tego, że przystanąłem zachodzi mi drogę. Choć starałem się unikać kontaktu wzrokowego z nią, teraz patrzę prosto w jej piwne, roziskrzone nadzieją i entuzjazmem oczy. Trzepocze rzęsami i otwiera je jeszcze szerzej. Czuję jak mój opór zaczyna topnieć. Po raz kolejny żałuję, że moje uczucia do Aiszy nie znajdują się na odpowiednim moim zdaniem poziomie chłodnej obojętności, lecz zamiast tego oscylują dookoła niego, wahając się pomiędzy sympatią a niechęcią. Pod wpływem jej spojrzenia odzywa się we mnie cichutki głosik, nakłaniający resztę mnie do buntu przeciwko ustalonej regule unikania tej dziewczyny jak ognia. „Nie bądź taki” szepcze „Zrób jej tę drobną przyjemność”.

-Ty płacisz.- rzucam. Mimo wszystko nie chcę, by myślała, że jestem dla niej miły. Dziewczyna piszczy zachwycona. Dziwaczne, dlaczego kobiety tak lubią gdy traktuje się je jak śmiecie?

            Ostatecznie i tak nie jemy żadnego skorupiaka, od początku było w sumie oczywiste, że to tylko zaczepka, pierwsze co przyszło jej do głowy, by mnie jednak zatrzymać. Spacerujemy od dobrych dziesięciu minut. Aisza szczebiocze coś do mnie, ale ja nie słucham. Myślę o czasach, gdy trzymanie jej dłoni coś dla mnie znaczyło. Pamiętam jak waliło mi wtedy serce, jak pociły mi się ręce. Jej dłonie również się teraz pocą. Jej podekscytowana, podczas gdy ja zachowuję chłodny dystans, który ona usilnie stara się przełamać. Co za idiotyczna sytuacja. Wyglądamy niemal dokładnie jak wtedy, z tą różnicą, że zamieniliśmy się rolami.

            Doszliśmy do parku, jedynego skrawka zieleni w mieście, poza kilkoma placami zabaw i szkolnymi boiskami. To bardzo duży obszar, na jego terenie znajduje się nawet staw, w którym mieszkają łabędzie. Kupujemy paczkę pieczonych kasztanów i siadamy na ławce, obok huśtawek, na których bujają się dwie małe dziewczynki. Obserwuję uważnie jak jedna z nich, ubrana w żółte ogrodniczki opisuje koleżance najlepszą technikę huśtania się, tonem jakby wyjaśniała strategię wojenną. Nagle Aisza potrząsa moim ramieniem.

-Czy ty mnie słuchasz?!- pyta nadymając policzki. Wygląda jak oburzony chomik.

-Nie.

-Jesteś okropny!

-Wiem.- moja odpowiedzi są wyzbyta jakichkolwiek emocji. Biorę jednego kasztana z torebki. Ciepło przyjemnie przenika mi palce. Jednym, szybkim ruchem wpycham go do ust dziewczyny.- Zjedz zanim wystygną.

Przeżuwa powoli przekąskę, nadąsana. W końcu przełyka i po raz pierwszy dzisiaj mówi coś co mogłoby mnie zainteresować. Najwyraźniej skończyły jej się pomysły na tematy, o których zwykle rozmawiają typowi ludzie na randkach. Wspomina o nowej grze MMORPG dziejącej się w świecie fantasy. Opisuje swoje wrażenia, zwłaszcza pod względem miotania destrukcyjnymi zaklęciami. Momentalnie w moich oczach przeobraża się z denerwującej lali w Aiszę, którą potrafię lubić. Chociaż skrzętnie to ukrywa pod fasadą z wizerunku eleganckiej dziewczyny z lepszej dzielnicy, w głębi duszy jest geekiem, potrafiącym zarwać kilka noc z rzędu by przejść na kolejny poziom w World of Worcraft. Pozwalam jej wciągnąć się w rozmowę. Okazuje się, że spotkaliśmy się w tym wirtualnym świecie całkiem niedawno, podczas pojedynku. Wygrałem, choć muszę przyznać, że dużo mnie to kosztowało. Dostrzegam żal na jej twarzy, gdy stwierdzam, że jakiś czas temu przestałem w to grać. Ostatnio wszystko tak szybko zaczyna mnie nudzić…

-Ok. Kasztany się skończyły. Idę do domu.- oznajmiam. Wstaję z ławki i przeciągam się.

-Tak szybko?- dziewczyna patrzy na mnie błagalnie.- Zostań jeszcze chwilę. Możemy zjeść hot-dogi.

-Mówiłem. Rzuciłem jedzenie. I tak nagiąłem już zasady.- unoszę rękę w geście pożegnania, po czym wkładam do uszu słuchawki i oddalam się. Aisza nie goni mnie. Spędziłem z nią ponad pół godziny, to z pewnością więcej niż mogła liczyć. Mimo to woła za mną:

-A uśmiechniesz się?

Przystaję i nie odwracając się, podnoszę do góry dłoń, kiwając palcem jakbym karcił niesforne dziecko.

-Nie mogę być aż tak miły. Jeszcze się przyzwyczaisz.

 

            Po powrocie do mieszkania pierwszym co robię jest wzięcie z biórka laptopa i włączenie go. Układam się w wygodnej pozycji na służącej mi za łóżko rozkładanej kanapie, a komputer kładę sobie na kolanach. Od razu po uruchomieniu systemu rzuca mi się w oczy informacja o nieodebranej wiadomości w komunikatorze.




-Dziwne…- wyrywa mi się z ust gdy ją otwieram. Nie znam osoby, która ją wysłała, a skoro tak to teoretycznie nie ma najmniejszej szansy, by ten ktoś mógł do mnie napisać. Zadbałem o to. Wiadomość jest bardzo krótka:

 

W mojej głowie roi się nagle od myśli. Jak ten gość zdołał się ze mną skontaktować? Włamał się? Hakowanie hakera to szczyt bezczelności. Albo popis kunsztu. Nie jestem pewien, z którym mam do czynienia.  I co ma oznaczać to pytanie? Nawet jeśli się nudzę to nie jego sprawa. Ale przede wszystkim – ptasia czaszka w awatarze? Ale gotyk…

Zastanawiam się, czy powinienem potraktować wiadomość jak wyzwanie. Gdyby tak prześledzić drogę jej dotarcia do mnie, włamać się do komputera, z której ją wysłano i… Z drugiej jednak strony, jeśli ten ktoś tego właśnie oczekuje, jeżeli pragnie pojedynku hakerów to dlaczego mam mu dawać to czego chce? Najlepiej po prostu olać gościa i wzmocnić zabezpieczenia, żeby nie powtórzył tego numeru. Uznaję to za odpowiednie rozwiązanie. Po dłuższej chwili wypełnionej poprawianiem tego i owego, stwierdzam, że mój komputer jest już nie do sforsowania.

Nagle czuję się bardzo zmęczony. Bezsenne noce przybyły najwyraźniej zebrać swoje żniwo. Odkładam laptop na bok i kładę się na wznak. To niesamowite, ale niemal natychmiast gdy znajduję się w pozycji poziomej oczy mi się zamykają. Zasypiam. Nie mam żadnych snów, więc po obudzeniu wydaje mi się, że minęła tylko chwila od kiedy się położyłem. Jedno zerknięcie na zegarek uświadamia mnie jednak, że tak naprawdę minęły cztery godziny. Świadomość, że udało mi się przespać tyle czasu na raz przynosi mi ulgę. Może w końcu coś się w moim zegarze biologicznym unormuje?

            Podnoszę się i przejeżdżam dłonią pomiędzy włosami. Jakieś trzy miesiące temu zgubiłem grzebień. Od tamtej pory ani razu się nie czesałem. To i tak była tylko strata czasu. Mam bardzo gęste, ciemnobrązowe, faliste włosy, uczesany, czy rozczochrany wyglądam właściwie identycznie. Przeciągam się. Jest późne popołudnie. Zza drzwi dobiega mnie apetyczny zapach smażonego kurczaka, wydobywając z mich wnętrzności pożądliwy zew. Mój ostatni posiłek to kasztany z Aiszą, zaś wcześniej piłem tylko kawę. Nie uśmiecha mi się wyjście na zewnątrz, ponieważ siłą rzeczy wiąże się to z napotkaniem moich współlokatorów, na co nie mam najmniejszej ochoty. Nigdy nie mam. Nolan to irytujący goguś, uważający siebie za pępek świata, a Bernard to z kolei rozmemłana, żałosna ciamajda. Wzbudzenie w sobie szacunku do któregokolwiek z nich przychodzi mi z trudem. Gdybym jednak miał wybrać, którego z nich łatwiej mi znieść pewnie wybrałbym Bernarda. Coś w tej jego mazgajowatości wzbudza moją sympatię. Może dlatego, że gdy się marze przypomina szczeniaka? Czy można nie lubić szczeniaków?

            Burczenie w brzuchu robi się nieznośne. Sprawdzam szufladę biurka, w nadziei, że nie zapomniałem zabunkrować tam jakiś przekąsek. Pusto. Co robić? Przespać głód? Nie sądzę by udało mi się znów zasnąć. I jeszcze ten zapach… Ostatecznie wychodzę do kuchni. Przy kuchence krząta się Bernard, smażąc na patelni kurczaka z ryżem. Potrawka skwierczy kusząco, co powoduje ponowny skowyt moich wnętrzności. Napełniam wodą czajnik elektryczny, a następnie zaglądam do szafki. Wyjmuję stamtąd opakowanie ziemniaczanego puree instant.

-Nie wygłupiaj się? Ty TO będziesz jadł… znowu?!- odzywa się nagle mój współlokator- Chowaj to świństwo, zjesz ze mną. I tak zrobiłem za dużo.

Jeszcze raz rzucam okiem na to co gotuje. Rzeczywiście, porcja jest ogromna, ale sądziłem, że robi sobie zapas na jutro.

-Odgrzewane jest niesmaczne.- mówi jakby czytał mi w myślach.

            Z moich ust wydobywa się pomruk, który w zamierzeniu miał być słowem „Dzięki”. Czasami głos więźnie mi w gardle. Nic dziwnego, że mam opinię gbura. Po chwili stoi przede mą talerz po brzegi wypełniony parującym kurczakiem z ryżem.

-Jeśli chcesz dokładkę, to wal śmiało.- śmieje się Bernard.

Dokładkę? Kpisz człowieku? Nawet nie wiem czy będę w stanie zjeść tę górę, którą mi nałożyłeś! Może mógłbym gdybym był postury Bernarda, jest wyższy ode mnie i w dodatku wysportowany.

-Wiesz… ym…- jego głos brzmi niepewnie- Fajnie że naplułeś Nolanowi do kawy…

-Irytował mnie.- odpowiadam krótko.

-Mimo to… no wiesz…

-Wiem- mówię, choć tak naprawdę nie wiem. Nie zrobiłem tego dlatego, że stanąłem po stronie Bernarda. Zwyczajnie uznałem, że Nolanowi się to należy. Wcale nie chodziło o odbicie Niny. Jak można w ogóle „odbić” komuś dziewczynę? Czy ludzie nie zdają sobie sprawy, że w tym sformułowaniu tkwi nieme założenie, że kobiety nie są istotami myślącymi, odpowiedzialnymi za swoje decyzje? Nie, to nie kwestia Niny mnie denerwowała. To te pseudo-prawnicze wybiegi retoryczne Nolana, które zawsze stosuje.

Reszta posiłku upływa w ciszy, bo staram się by moje usta były cały czas pełne. Skutkuje to tym, że kończę jeść bardzo szybko. Jeszcze raz dziękuję Bernardowi, tym razem wyraźniej i znikam z powrotem w swoim pokoju. Nie jest dobrze zjadać obfity, ciężkostrawny posiłek na czczo. Czuję się podle, więc natychmiast padam na posłanie. Leżę i gapię się w sufit, uciskając kłujący brzuch. Długo to trwa nim w końcu ból ustaje. Patrzę jak światło na ścianach powoli pomarańczowieje i przygasa. Słońce zachodzi. Najlepsze co mógłbym teraz zrobić to znowu zasnąć, lecz w ogóle nie czuję senności. Gdy odwracam się na bok zauważam, włączony laptop. Po wciśnięciu przycisku rzuca mi się w oczy wciąż otwarta wiadomość.

Nudzisz się?

Zamykam okienko i zaczynam przeczesywać Internet. Znajduję stronę jakiejś młodziutkiej blogerki, która kocha róż, kokardki oraz płonące dzikim, namiętnym uczuciem do przypadkowych dziewcząt wilkołaki i najwyraźniej czuje w sobie powołanie by przekonać świat o tym, że spoceni zwierzoludzie pozbawieni koszul biją na głowę wampiry. Pod jej najnowszym postem mówiącym o tym jaka jej rodzina jest okropna, podła, nieludzka i w ogóle patologiczna bo matka nie pozwala nosić jej butów na piętnastocentymetrowym obcasie, ojciec wypłaca za małe kieszonkowe, a brat to denerwujący zwierzak (choć ta teza nie została w żaden sposób uzasadniona), wstawiam specjalny komentarz:

ADAM MEYER WCIĄŻ ŻYJE!

Jeśli to przeczytałaś/łeś, to jesteś w pułapce. Jeśli oderwiesz wzrok od tekstu zanim skończysz czytać stracisz oczy.

I na wszystkie świętości NIE ODWRACAJ SIĘ! Adam stoi właśnie tuż za tobą.

Dziesięć lat temu niewidomy nastolatek Adam wymordował prawie całą swoją szkołę przy pomocy szabli do szermierki. Jednak gdy dotarł do Sali informatycznej i zamierzył się na nauczyciela, jeden z uczniów uderzył go gaśnicą w tył głowy. Adam upadł, trafiając czołem w jednostkę centralną głównego komputera szkoły. Jego ciało umarło, lecz duch zdołał przenieść się do wewnętrznej sieci szkoły, a stamtąd do Internetu!

Teraz szuka nowego ciała. To możesz być ty!!!

By uniknąć tego losu musisz przesłać tę wiadomość 23 osobom zanim upłynie kwadrans!

TO NIE JEST ŻART!

ON CHCE BYŚ TAK MYŚLAŁ/A!!!

ADAM W TEJ CHWILI OPANOWUJE TWOJE CIAŁO!!!

Sam napisałem tę bzdurę jakiś czas temu, lecz dotąd nie chciało mi się szukać potencjalnej ofiary łańcuszka. Młodziutka blogerka wydaje się być idealną roznosicielką. Ciekawe jak szybko „Adam” się rozprzestrzeni?

Ponieważ nie słychać by którykolwiek z moich współlokatorów był aktywny, wychodzę do kuchni by zrobić sobie trochę herbaty. Gdy wlewam wrzątek do kubka odzywa się mój telefon. Wychodzę by go odebrać. Nic ciekawego, któryś ze studiujących razem ze mną na roku chłopaków chce mnie zaprosić na imprezę z okazji jakiegoś nieznanego mi święta. Ponoć przyjdą wszyscy. Odpowiadam, że przyjdę o ile dam radę, choć i tak nie mam zamiaru się pokazać.

Gdy wracam do kuchni widzę, że przy stole siedzi Nolan, czytając gazetę. Biorę swoją herbatę z blatu, przyglądając się z uwagą jak zakreśla jakiś artykuł ołówkiem. Jeśli wydaje mu się, że nie zauważyłem tej nieznacznej utraty kontroli nad kącikami ust to jest w błędzie. Ostentacyjnie wyciągam lewą rękę, trzymającą kubek i wylewam całą zawartość z głośnym pluskiem do zlewu. Zszokowany wyraz jego twarzy jest wystarczającym potwierdzeniem moich przypuszczeń.

-Plucie do herbaty za plucie do kawy?- pytam kpiąco- Dziecinada.

Prycha na mnie starając się zachować twarz. Wychodząc posyłam mu złośliwy uśmiech.

-Na twoim miejscu nie spuszczałbym więcej swojego kubka z oczu…- dorzucam.

 

Przez całą noc próbuję sobie znaleźć miejsce. Nie potrafię zasnąć, więc próbuję zająć się czymś interesującym, by jakoś wytrzymać do rana i nie zwariować.

Nudzisz się?

Dziwna wiadomość dudni mi w głowie. Faktycznie, wiele bym dał za coś ciekawego do roboty. Początkowo oglądam koszmarnie głupi horror o pełzającej po plaży ręce astronauty, polującej na surferów, co pewien czas podśmiechując się pod nosem. W ten sposób udaje mi się dotrwać do pierwszej. Połowa nocy za mną. Może teraz uda mi się chociaż zdrzemnąć? Układam się wygodnie lecz senność nie nadchodzi. Po chwili oczekiwania, zrezygnowany uruchamiam jakąś grę, lecz w ogóle nie mam ochoty na jej przechodzenie. Zaczynam więc szperać w poszukiwaniu kogoś, komu mógłbym podokuczać. Parę razy natrafiam na swojego „Adama”. Ludzie są tacy naiwni.

Z wielka ulgą patrzę jak po kilku niewyobrażalnie długich godzinach niebo powoli szarzeje. W końcu nastaje dzień. Około szóstej idę do łazienki wziąć prysznic. Gdy letnia woda spływa mi po karku, po ramionach i po plecach,  myślę o tym, że kolejnej takiej nocy zwyczajnie nie wytrzymam, powinienem postarać się o jakieś środki nasenne.

Wychodzę jeszcze przed siódmą, zanim Nolan i Bernard się w ogóle obudzą. Chłodny wiatr owiewa mi twarz, niosąc ze sobą pył i piach, zebrany na ulicach. W takich momentach zastanawiam się czy nie włożyć jednak okularów, ale moje zażenowanie na myśl, że ktoś mnie w nich zobaczy jest zbyt durze. Zdaję sobie sprawę, jak dziecinne jest tego typu myślenie, ale mimo to nie potrafię oswoić się z koniecznością noszenia szkieł. Nie żebym miał coś przeciwko okularom, ale to zupełnie co innego, widzieć je na cudzych twarzach. Mam wrażenie, że wyglądam w nich jak owad. Mimo to niemal cały czas trzymam je w kieszeni, nigdy przecież nie wiadomo, czy nie przyjdzie mi przeczytać czegoś napisanego drobnym drukiem.

Co prawda nie wiem o której zaczynają się dziś moje zajęcia na uniwersytecie, ale jest tak wcześnie, że idąc tam pieszo powinienem zdążyć nawet na te najwcześniejsze. Z resztą, jeśli na żadne nie trafię, to spędzenie dłuższej chwili w kampusie raczej mi nie zaszkodzi.

Idę, patrząc na zaspanych ludzi, śpieszących się do pracy, szkoły, czy gdziekolwiek się wybierają. Wszystkie twarze mają niemal ten sam wyraz sennego skwaszenia i irytacji. Pewnie również bym tak wyglądał, gdyby co rano budzik wyrywał mnie z głębokiego snu, każąc wypełznąć z miękkiej, ciepłej pościeli prosto w chłodną rzeczywistość. Odsetek osób, które jak ja z radością witają świt, jest pewnie niewielki – prawdopodobnie w jego skład wchodzą jedynie podobni do mnie, cierpiący na bezsenność ponuracy oraz ci uhahani zboczeńcy, dla których każdy dzień to cud, za który trzeba dziękować Bogu, Allachowi, Siwie, Odynowi, żelkowym miśkom, czy tam komu teraz w modzie jest oddawać cześć.

Jak się okazuje, mój rok ma dziś zajęcia od rana do południa. Ponieważ nie przychodzi mi do głowy żadna ciekawsza alternatywa, postanawiam zostać na wszystkich. Choć z zasady nie dzieje się na nich właściwie nic interesującego, przynajmniej przez większość czasu nie będzie grozić mi nieznośna bezczynność. Na ćwiczeniach prowadzący zleca nam zadanie, które przeciętnego informatyka na tym poziomie powinno zająć na co najmniej pół godziny, jednak mnie wystarcza połowa tego czasu. Gdy blondynka w zielonej opasce z sąsiedniego stanowiska zauważa, że siedzę, odchylony do tyłu, z rękami opartymi na głowie od razu zwraca się do mnie o pomoc. Wkrótce zlatują się także pozostali, którzy nie dają sobie rady. Tłumaczenie każdemu z nich po kolei co ma kliknąć, co gdzie wpisać, jakiej formuły użyć i tym podobnych banałów jest niewymownie irytujące, dlatego zwalam to na blond dziewczynę, a sam wychodzę, tłumacząc, że idę do toalety.

Nudzisz się?

Przez chwilę mam wrażenie, że pytanie bezgłośnie zadało mi moje odbicie w lustrze nad umywalką.

-Boże… to naprawdę ja?- pytam sam siebie z niedowierzaniem. Światło padające z okna podkreśliło ciemne podkówki pod moimi szarymi oczami, łypiącymi nieprzyjaźnie spod ciemnej czupryny, uwydatniając jednocześnie bladość cery. Wyglądam jak narkoman, albo wampir, na moje nieszczęście, taki ze starszych filmów, nie jak jeden z tych nowszych superprodukcji, błyszczący niczym asortyment działu dla dziewczynek w sklepie z zabawkami.

Powinienem wracać, lecz mimo to gapię się tylko to na swoje odbicie, to na cieknący kran. Kap. Kap. Krople wody odmierzają mijający czas. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że je liczę… Pięćdziesiąt trzy. Pięćdziesiąt cztery. Pięćdziesiąt pięć. Niczego nie zostawiłem w sali. Pięćdziesiąt sześć. Może wcale nie muszę wracać? Pięćdziesiąt siedem. Pięćdziesiąt osiem.

Nudzisz się?

Pięćdziesiąt dziewięć. Nudzę się? Sześćdziesiąt.

Wyjmuję z kieszeni telefon komórkowy i podchodzę do okna by mieć lepszy zasięg. Loguję się do komunikatora. Otwieram archiwum. Czytam wiadomość raz jeszcze… „962802814: Nudzisz się?”. Moje palce wystukują na klawiaturze…

 

 

środa, 22 lutego 2012

Krótka notka o kichaniu



Zgodnie z tym co mówi wikipedia kichanie, to odruchowa reakcja, której celem jest przeczyszczenie nosa. Polega na gwałtownym wypuszczeniu powietrza z płuc. Kichają nie tylko ludzie ale i zwierzęta.


Istnieje szereg znanych mitów dotyczących kichania, na przykład, że w jego czasie zatrzymują się wszystkie funkcje życiowe, albo jakoby jeśli nie zamkniesz powiek możesz wykichać sobie oczy.


Prawdopodobnie niewiele jednak osób słyszało, dlaczego właściwie mówimy sobie „Na zdrowie!” po tym jak ktoś kichnie. Intuicyjnie można wywnioskować, że jest to życzenie by ktoś zamiast się rozchorować „przezwyciężył” nadciągające przeziębienie i uodpornił się – a więc był zdrowszy. Rzecz jednak ma nieco inne korzenie…


Wszystko lepiej widać na języku angielskim, gdzie zamiast „Na Zdrowie!”, mówi się „Bless you!” od to bless czyli błogosławić. Dawniej w Europie panował pewien przesąd, mówiący iż podczas kichania dusza na chwilę ucieka z ciała. I jak to zwykle bywa, wyjść jest łatwiej niż wejść z powrotem. W końcu, na taką "gołą" duszę czyha mnóstwo niebezpieczeństw. Demony, diabły i inne złe duchy tylko czekają by ją schwytać! Dlatego właśnie błogosławi się kichającego, by ułatwić jego duszy powrót na swoje miejsce i odpędzić te przyczajone paskudy.

Z ciekawych przesądów dotyczących kichania podam jeszcze Chińsko/Japoński dotyczący ilości "apsików":
  • Jeden raz: ktoś mówi o Tobie coś miłego.
  • Dwa razy: ktoś Cię wrednie obgaduje.
  • Trzy razy: ktoś się w Tobie zakochał.
  • Cztery i więcej: masz katar. 

niedziela, 19 lutego 2012

Pierwszy post ever


Witaj zbłąkany wędrowcze,

Jakież to łącza przywiodły Cię na te peryferia Internetu?
Witaj na moim blogu. Założonym by wyrzucać żale w łzawych wierszach, nawracać na mój jedyny słuszny tok myślenia niewiernych heretyków, rozprzestrzeniać teorie spiskowe oraz zamieszczać zdjęcia zwierząt w swetrach, lub czapkach.
A na początek, ponieważ blogi bez ciekawych informacji, pisane przez nieciekawych ludzi są… dość mało ciekawe… podzielę się z Tobą przepisem na ciasto:



Magiczny Nibysernik

Przepis wyłapałam w telewizji. Rzecz banalna, taki sernik dla kulinarnych antytalentów i leni. Trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość... Deser jest bardzo orzeźwiający, świetny na lato.
  
Składniki:
  • Sok z trzech cytryn
  • Puszka skondensowanego, słodzonego mleka
  • 200 ml śmietanki kremówki
  • 200 g twarogu do sernika
  • Skórka z cytryny 
  • Tyle herbatników i masła by zrobić sensowny spód
 Mieszamy masło i pokruszone herbatniki,
wykładamy tym tortownicę. Następnie
mieszamy wszystkie pozostałe składniki
i wylewamy masę na przygotowany spód.
Można dodać do tego owoce, ja dawałam
truskawki, jeżyny, jagody, poziomki...
co się znalazło. Na koniec wkładamy ciasto
do lodówki na dwanaście godzin.
Magiczność Nibysernika polega na tym,
że sok z cytryny wszystko pięknie zagęści,
nie trzeba dodawać żadnej żelatyny!

 
UWAGA: Jeśli ciasto nie
zgęstnieje, to najwyraźniej
serek był zbyt wodnisty,albo
to wina cytryn, które bywają
strasznie "niesoczyste".


 Na zakończenie dorzucę jeszcze cytat znaleziony przypadkiem:
I never drink water because of the disgusting things that fish do in it. 

Dziękuję. To tyle. Zajrzyj jeszcze kiedyś. Zapraszam.